Strona główna

Jak frekfencja zaskoczyła organizatorów.

Relacja z Maratonu w Łomiankach pod Warszawą, pierwszego z cyklu zawodów: Liga BikeMaraton 2005.
17.04.2005

No i mamy pierwszy maraton za sobą, maraton którym tak się stresowaliśmy, analizowaliśmy strategie i nie spaliśmy z jego powodu po nocach, obawialiśmy się o naszą formę po niezwykle długiej zimie, o nasze możliwości fizyczne, o płaski, piaszczysty teren, organizację maratonu przez nową/starą ekipę i organizację przejazdu/noclegu.
No i tu musze osobiście podziękować Maćkowi z klubu Krak-Bike, bo organizator przejazdu postawił się na wysokości zadania w przeciwieństwie do organizatora samego maratnu. Fachowo było wszystko zgrane w czasie, opłacone zbiorczo za nocleg i wszystko grało - słowa uznania dla Maćka, kto sie zajmował kiedykolwiek załatwianiem czegokolwiek wie co mówię.

Moje wrażenia z samego maratonu.
Miało być płasko - było,
Miało być piaszczyście - było (nawet kurzowo-piaszczyście),
Miało być dużo luda - było jeszcze więcej,
Miał być wysoki poziom uczestników - był i to bardzo,
Miała być nowa, lepsza organizacja - była stara i do duszy (chociaż część 'usług' była na przyzwoitym poziomie: szybko dostępne wyniki, oznakowanie, bufety, serwis rowerowy; z kiepskich to chaos przy ustawianiu sektorów startowych, brak wyobraźni z zapisem ludzi, ewidentne nastawianie się na zysk)
ale nie to jest najważniejsze! Najważniejsza jest dobra zabawa!

Wrażenia ze współzawodnictwa.
Bardzo, ale to baaardzo trudno było się przedzierać do przodu. wydawało mi się, że przepracowałem zimę, zmieniłem rower na lżejszy i lepszy, buty na lepsze, troche poczytałem teorii z biblli, a tu pozycja gorsza niż średnia ze wszystkich dotychczasowych startów! ale i tak jestem zadowolony

Relacja z przebiegu trasy
Stałem na samym początku sektora dla wszystkich wraz z Mary i Loxem. Więc dzięki super organizacji miałem godzinę i 40min stania w słońcu. Start na dziko bez odliczania i co dziwniejsze bez włączenia głównego stopaera (sic!).
Pierwsze 10km to jedena wielka chmura kurzu! Bezwzgledna momentami walka o pozycję, ale jak spoglądałem na czołówkę 500m dalej i na licznik, który wskazywał 39km/h (szuter!) to się zastanawiałem, czy oni to w ogóle dotykają ziemi?! Po wjechaniu do lasu kurzu było tylko połowe mniej:/ Pulsometr przestał działać gdzieś przy 181 ud./min, na 37.km siadła mi reszta elektroniki, działał tylko zegar czasu rzeczywistego w jednym stoperze :]. Jedynym wyznacznikiem było dla mnie otoczenie, które wydawało mi się już równe możliwościami kondycyjnymi i technicznymi, oraz stoper, który wskazywał czas do mety (wyliczyłem idealnie 3:30 i tyle było). Jakkolwiek sukcesywnie parłem do przodu zwykle korzystając z szybciej nakręconych "wagonów" o szerokich plecach.
Jako że nigdy nie startowałem jeszcze na długim dystansie, to nie wiedziałem kiedy zabraknie mi paliwa w nogach... zabrakło na początku drugiej pętli :/ "Houston, mamy problem!" Jadłem co miałem ale to było za późno, w bidonie od 10km susza, do bufetu jeszcze z 10km. Na tym odcinku straciłem dobre 10-15 pozycji. Jest bufet! Jedyny na którym się zatrzymałem, zatankowałęm bidon, wypiłem kubek, pomarańcz w zęby i w drogę! Strata 30sek. zysk w dłuższym czasie: kilka minut i parę pozycji. Po kryzysie energetycznym przyszedł kryzys ogólnej sprawności związany z morderczym wisiłkiem. Moment nieuwagi i zawadziłem opuszczoną korbą o pieniek. Kraksa! Ogromnie bolą kolana bo wywaliłem nimi z całej siły w kierownicę. kolejny kilometr wyje jak raniony niedziwiedź, znów kilka pozycji w plecy. Dopiero około połowy drugiej pętli wszystko się normuje i korzystając z "przejeżdżającego pociągu" nabieram słusznego tempa.
Na ostatnim bufecie dostałem idealnie do ręki butelkę powerade (przy 35km/h) od tego momentu kręce jak króliczek z reklamy GP, wyprzedzam tych, którym wcześniej z trudem utrzymywałem się na kole. Finisz należał do mnie, szkoda że nikt nie był przede mną przy samej mecie bo wpadłem na nią jakbym jechał wyjątkowo stromy i gładki odcinek dualu czy DH :D

Ogólnie bardzo mi się podobało, mimo że były ciężkie chwile i organizator też się położył jak ten balon na starcie, ale na kolejne maratony myślę, że wszyscy wyciągną wnioski i będzie jeszcze lepsza zabawa!

Do zobaczyska na bikach!
Piotr Gakan  /Radar/